Nie jestem za, nie jestem przeciw
Wczorajsze popołudnie miało być tym, które pozwoli mi na wypoczynek. Groby posprzątane, znicze i kwiaty kupione, obiad świąteczny podszykowany. Należy się gospodyni chwili wytchnienia. Do ręki dobra książka, herbatka z miodem i …… nadzieja prysła, jak bańka mydlana. Do drzwi mocne walenie, dzwonek nie wytrzymał uderzeń i zamilkł. Co u licha? Zrywam się i biegnę, bo człowiek zawsze myśli o najgorszym. Patrzę przez wizjer a tu – gromada młodych przebierańców. Walą co sił w dłoniach w drzwi, krzyczą znane hasło i przyduszają dzwonek aż mu braknie tchu. Jak co roku grupa młodych prosi o słodycze. W związku z tym, że parę dni temu moja druga połowa naprawiła zamek nie myśląc o niczym innym otworzyłam drzwi i zwróciłam uwagę. Młodzi nic nie słyszą. Biegną po schodach dalej pukając do drzwi. Miałam przygotowane słodycze, ale ze wściekłości nie dałam. Poszli. Ale najgorsze dopiero miło nastąpić. Wychodząc na spacer z psem chwyciłam za klamkę. A ona co…. A ona była wysmarowana białą pastą do zębów. Dobrze, że miętowa, bo ładnie pachniała. Moi sąsiedzi z niższych pięter też mieli wymalowane klamki. I jak tu być asertywnym i nie dać się zwariować. Jestem z tego pokolenia, które znane święto nie toleruje, bo to nie nasze święto. Ale żeby być w zgodzie trzeba mu się podporządkować. Młode pokolenie wymusi to swoimi psikusami. A więc …do przyszłego roku. Tak. Dam słodycze, żeby klamka była czysta. I tak chcąc nie chcąc wsiąkam w to nowe święto. Gnieźnieńska SM (ri)